Rozdział
9
Przyjaciołom
należy przebaczać
Alice’s POV
Powrót do szkoły za
drugim razem był o wiele trudniejszy. Za pierwszym razem otaczały mnie fałszywe
uśmiechy, teraz wytykali mnie palcami i szepcząc między sobą nazywali wariatką.
Kto wie? Może nią byłam?
Okryłam się bardziej
bezkształtnym swetrem i spuściłam głowę. Przyspieszyłam kroku, żeby jak
najszybciej mieć za sobą ten marsz wstydu. Przynajmniej Lucy i David nie
wciskali sobie języków do gardeł, gdy przeszłam obok nich. Wciąż w głowie mi
się mieściło jak moja przyjaciółka mogła odebrać mi chłopaka, ale na tych
nowych psychotropach nie czułam złości. Niestety nie wyeliminowały one strachu,
który wciąż we mnie drzemał. Wciąż czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, jakbym
miała dostać kolejnego ataku paniki lub złości. Sama nie wiedziałam już co
gorsze.
Stanęłam przed drzwiami
do klasy od biologii. Serce biło mi nienaturalnie szybko, a palce zaczęły się
pocić. Wszystko dookoła zaczęło wirować, nie tracąc przy tym ostrości konturów.
Poczułam się przytłoczona światem i każdym szeptem, nawet tym nieskierowanym do
mnie.
Muszę
stąd iść, przemknęłam mi przez głowę. Muszę
uciec.
Odwróciłam się na pięcie
i ruszyłam biegiem przez korytarz. Mój nowy terapeuta nie byłby ze mnie dumny.
On twierdził, że ucieczka nigdy nie jest rozwiązaniem, ale ja twierdziłam
inaczej. Ona była najprostsza, a ja takich wyjść z sytuacji potrzebowałam.
Wypadłam na zewnątrz i
zaczerpnęłam tchu. Świat w końcu przestał krążyć z tak zawrotną prędkością, a
przestrzeń mnie otaczająca nie była już tak klaustrofobiczna.
Oparłam się o ścianę i
przymknęłam powieki. Krew szumiała mi w uszach po biegu zupełnie tak jak
podczas tańca, co było nawet przyjemne. Złudzenie przeszłości, które mogłoby
mącić mi umysł nawet do końca życia… To też byłoby dobre rozwiązanie, ale nie
zwariowałam do tego stopnia, żeby wytworzyć mój własny świat.
Szkoda.
Uniosłam powieki i
spojrzałam na Lasey, Davida, Lucy i jeszcze kilka innych osób, których mogłabym
uznać za moich przyjaciół. Szli do auta, więc pewnie urywali się na wagary.
Chodziłam kiedyś na wagary wraz z nimi. Bawiliśmy się razem. Razem się
śmialiśmy.
A
teraz śmieją się ze mnie.
-Biedactwo! – Lasey zwróciła
się w moją stronę. – Psychotropy – wyżarły – ci – mózg? – Specjalnie mówiła
wolniej i głośniej, jakby chciała dogadać się z kimś opóźnionym umysłowo.
Zmrużyłam lekko oczy, a na język cisnęły mi się riposty, ale niczego nie mogłam
z siebie wykrztusić. Bardziej skupiłam się na tym, dlaczego postanowiła zwrócić
na mnie uwagę. Dlaczego po prostu mnie nie zostawiła w spokoju? Owszem, nigdy
się nie lubiłyśmy, głównie dlatego, że obie walczyłyśmy o uwagę innych, ale
teraz gdy oddałam jej wszystko walkowerem, mogła mi odpuścić.
Odepchnęłam się od
ściany i chciałam odejść, ale Lucy szarpnęła za rękaw mojego swetra ze
złośliwym uśmieszkiem. Dlaczego nawet ty? Spojrzałam na podciągnięty niemal do łokcia
rękaw i cienkie blizny nachodzące na siebie i ciągnące aż do zagięcia łokcia, a
potem w twarz kogoś kogo nazywałam przyjacielem.
-Jesteś tak żałosna –
kontynuowała Lacey, podczas gdy Lucy wciąż trzymała mój rękaw. – Wiem, że
zawsze rywalizowałyśmy, ale żeby wykorzystać śmierć siostry do tego, żeby
ułatwić sobie życie… To naprawdę żałosne.
Otworzyłam szerzej
oczy. Nie rozumiałam, co za bzdury ona wygadywała. Nic z tego, co mówiła nie
mieściło mi się w głowie.
Wyrwałam ramię z
uścisku i już miałam wrócić do szkoły, gdy zrozumiałam, że nie tego chciałam.
Poszłabym trudniejszą drogą i do końca dnia czuła, że każdy na mnie patrzy i
ocenia. Nie tego chciałam. Naprawdę chciałam uciec, ale jeszcze nigdy tego nie
robiłam… Nie tak naprawdę, gdy po prostu się odchodzi.
Odwróciłam się i
ruszyłam niepewnym krokiem przed siebie. Pogoda jakby czuła moje zdenerwowanie
i łącząc się ze mną w smutku, lunęła
deszczem nad Portland.
Odejście nie było
trudne. Odchodzenie nigdy nie jest trudne, trudne jest przełamanie się do tego.
***
-Jak było w szkole? –
spytała mama, gdy usiadłam do stołu. Nikt jeszcze nie wrócił do domu, więc
uznałam, że pouczę się w kuchni. Nie byłam w szkole, ale musiałam chociaż
stwarzać pozory. Mój psychoterapeuta należał do tych, którzy wszystko
załatwiali większą dawką leku, więc podejrzewałam, że i ten problem by tak
rozwiązał.
-Dobrze – skłamałam.
Gdyby mama dowiedziała się o małym incydencie na pewno zrobiłaby rabanu w
szkole. Nie było mi to potrzebne.
-Dużo masz zadane?
Pokręciłam głową i
wczytałam się w drobne literki w podręczniku od historii. Przez moment
analizowałam akapit na temat roli Nilu w gospodarce starożytnego Egiptu, gdy
zadzwonił mój telefon. Zobaczyłam na nim numer Lucy, więc natychmiast nacisnęłam
słuchawkę.
-Nie odbierasz? –
spytała mama. Znów pokręciłam głową.
-Nie powinnaś odcinać
się od przyjaciół.
-Nie odcinam –
odparłam. Zdobyłam się nawet na wymuszony uśmiech, ale chyba wyszedł zbyt
sztucznie, bo pomiędzy brwiami mamy pojawiła się niewielka zmarszczka – oznaka
zmartwienia.
Mój telefon po raz
kolejny zabrzęczał. Na ekranie wyświetliła się wiadomość od Lucy.
Lucy: Nie wiem, co
mnie napadło. Przepraszam.
Pokręciłam do siebie
głową i usunęłam wiadomość. Zaraz potem zrobiłam to z kontaktami moich
„przyjaciół”.
Obudziłam
się z wrzaskiem. Strużka zimnego potu spłynęła mi po plecach, gdy starałam się
złapać oddech. Zapaliłam światło w pokoju i otworzyłam okno, żeby wpuścić
trochę świeżego powietrza, ale niewiele to dało. Wciąż było mi duszno i czułam
się niekomfortowo we własnej skórze. Mętlik myśli i skurczenie się od środka…
Atak strachu i paniki zaćmił mi umysł. Zebrało mi się na mdłości.
Oparłam
się o biurko i zacisnęłam palce na jego brzegu. Uparcie próbowałam złapać
oddech, ale moje wnętrzności skurczyły się. Muszę
stąd wyjść. Muszę się stąd wydostać.
Odrobinę
mnie zaćmiło i na wpół przytomnie wyszłam z pokoju i schodami zeszłam na dół. Niemal natychmiast uderzyło mnie zimne
wieczorne powietrze, ale nie otrzeźwiło umysłu. W głowie miałam tylko jedną
myśl. Idź. Musisz iść dalej.
Szłam
chwiejnym krokiem w kierunku przeciwnym do muzyki. Któreś bractwo robiło
tamtego dnia imprezę i wszyscy na niej byli. Jade wyjątkowo mi odpuściła,
ponieważ i Dylan tam był. No ale kogo tam nie było?
Powoli
oddalałam się od ludzi, zagłębiając się w akademicki ogród, który mimo
jesiennej pogody i wszechpanującego zimna zachował piękno lata. Jak przez mgłę
do mojego mózgu dotarła informacja, że od mrozu bolą mnie stopy. Nieprzytomnie
spojrzałam na kałużę w której stałam.
-To
przez ciebie jest mi zimno – zachichotałam, chociaż ten dźwięk przypominał
tłuczone szkło. Przez moment przyglądałam się swojemu odbiciu w wodzie.
Naprzeciw mnie widziałam dziewczynę z ogromnymi podkrążonymi oczami i
rozbieganym spojrzeniem. Była blada i przygryzała wargę.
Oderwałam
wzrok od odbicia i usiadłam w kałuży mocząc moją piżamę. Po moim kręgosłupie
przeszedł delikatny dreszcz. Spojrzałam w gwieździste niebo i podciągnęłam
kolana pod brodę. Starałam się przypomnieć sobie, co takiego mi się śniło, że
wywołało aż tak silny atak paniki.
Nie
musiałam daleko szukać odpowiedzi. Obraz przeszłości zalał mnie jedną falą.
Śniła mi się Lucy i Lacey. Każda docinka, którą wystosowały w moim kierunku.
Wszystko to, co sprawiało, że chciałam odejść. Po odejściu Rose zrozumiałam
czym jest okrucieństwo ludzi. Lacey wymyśliła bajkę o tym, że chciałam
wykorzystać śmierć Rose do zdobycia jeszcze większej popularności i zdobycia
litości innych. Nikomu nie przeszło przez myśl, że naprawdę cierpiałam. Nikt
nie pomyślał, że te dni, gdy zamykałam się w pokoju i płakałam były wywołane
depresją. Nie zastanowiło ich to, że tak gorączkowo chciałam zakryć ciało, bo każdego
dnia zdobywałam kolejną bliznę. Nie wierzyli, że naprawdę pragnęłam uciec od
mojego największego problemu – życia.
Przez
ostatnie dwa lata uciekałam. Uciekałam przed przeszłością, przed życiem i
przyjaciółmi. Wciąż uciekam i miałam świadomość, że to nie ulegnie nigdy
zmianie. Może gdybym wtedy, po powrocie do szkoły, przyjęła przeprosiny Lucy,
to wszystko potoczyłoby się inaczej? Może przyjaciele przyjęliby mnie z
otwartymi ramionami, a ja zachowałabym to kim byłam wcześniej, nawet jeśli
byłam kimś takim jak Lacey? Może gdybym nie uciekała to wróciłabym do tańca?
Może ułożyłoby się mnie i Davidowi? Może teraz tańczyłabym na kolejnej
imprezie? Moje życie mogłoby potoczyć się całkowicie inaczej…
Przesunęłam
wzrokiem po jaśniejących konstelacjach. Mogłabym być tym kim byłam i tak mi się
zdaje, że ta droga byłaby prostsza. Zapomnienie jest o wiele łatwiejsze niż
ucieczka.
-Alice?!
– zawołał ktoś w oddali. A może tylko mi się zdawało? – Alice?!
Usłyszałam
kroki i ktoś stanął obok mnie.
-Musiałam
się nieźle natrudzić, żeby stamtąd uciec – powiedziałam do siebie. – I dlatego
to tak bardzo męczące. Wciąż tylko uciekam, a przeszłość i tak mnie dopada.
-O
czym ty mówisz, Alice?
Podniosłam
wzrok na mojego gościa i dopiero teraz dotarło do mnie, że to Dylan pochylał się
nade mną. Miał zmartwioną minę.
-Mówię
o tym, że nie jestem żałosna – odparłam. – Owszem, często uciekam od problemów,
ale nigdy nikomu nie było mnie żal. Sama nigdy nie użalałam się nad sobą i
przez ostatnie dwa lata dążyłam do tego, żeby zmienić chociaż najmniejszą rzecz
i… i… Chyba sobie zasłużyłam na to, co się ze mną dzieje, bo kiedyś wcale nie
byłam dobrym człowiekiem.
-Nic
z tego nie rozumiem, Alice.
Zerwałam
się z ziemi i cofnęłam o krok.
-Myślisz,
że teraz mnie pragniesz? Jeszcze nie tak dawno temu mogłabym sprawić, że
padłbyś mi to stóp i skomlał o spojrzenie! Byłam idealna! Moje ciało nie miało
żadnej skazy! Wszyscy mnie uwielbiali, a nawet jeśli tego nie robili to
udawali, bo jak można było mnie nie kochać? Miałam czysty umysł, niezmącony strachem.
Miałam tylko jedną wadę – byłam bardzo zepsuta. Wtedy byłam żałosna, teraz
jestem złamana. Najpierw tylko na pół i mogłabym się po tym pozbierać, ale oni
mi nie odpuścili. Zmieniłam się niemal w proch i pył…
-Nigdy
nie twierdziłem, że jesteś żałosna.
-Miesiąc
temu tak powiedziałeś. Przyszedłeś do mnie i powiedziałeś mi w twarz, że jestem
żałosna! Powiedziałeś też, że chcesz mnie przelecieć, ale żałosnych się
przecież nie tkniesz. Jakbym była jakąś chorobą!
-Nie
jesteś żałosna, Alice. Nic nie pamiętam z tamtego wieczoru, ale nigdy nie
uważałem, że jesteś żałosna… Może dziwna, ale nie żałosna.
-In vino veritas! Pijani mówią prawdę!
-Nie
zawsze. Ja wtedy gadam głupoty i robię głupoty.
Przyjrzałam
mu się przez moment.
-To
teraz powiedz mi prawdę – szepnęłam. – Co jest ze mną nie tak, że nie chcesz ze
mną być?
-To
nie z tobą jest coś nie tak, bo jesteś cudowna. Tylko że właśnie z tobą trzeba
być, dbać i chodzić na randki. To nie dla mnie. Chcę cię tylko zaliczyć, nic
więcej, więc to nie z tobą jest coś nie tak.
Zatrząsłam
się i nim spostrzegłam na moje policzki trysły łzy. Ostatnim razem nie
wybaczyłam przyjaciółce. Tym razem mogłam wybaczyć jemu.
Pociągnęłam
nosem i pokiwałam głową.
-Okej
– wyszeptałam.
-Chodź,
odprowadzę cię do akademika. Jade strasznie się martwi – powiedział.
-Jade?
– wymamrotałam.
-Tak.
Przyszła z imprezy i zobaczyła, że cię nie ma. Zadzwoniła do mnie i po jeszcze
parę osób, a potem poszliśmy cię szukać. Co ty tutaj w ogóle robiłaś?
Pokręciłam
głową.
-Nie
chcesz wiedzieć.
-Chyba
jednak chcę. – Okrył mnie swoją bluzą. – Nikomu nie powiem, Alice.
-Miałam
sen… wspomnienie… Trochę spanikowałam. Potrzebowałam powietrza i wyszłam się
przewietrzyć.
-W
piżamie?
-Nie
myślałam trzeźwo, dobra?
-A…
od czego uciekłaś?
-Ja
wciąż uciekam i nie chcę o tym rozmawiać. Nie mam ochoty wracać do tego, co
mnie zniszczyło. Przyjechałam tutaj, żeby zacząć od nowa i stać się lepszą
osobą.
Dylan
rzucił mi spojrzenie z ukosa, a potem kiwnął głową. Przez resztę drogi do
akademika szliśmy w milczeniu. Mój towarzysz co jakiś czas rzucał mi
spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować, ale nie pytałam. To mogłoby
być dobrym zakończeniem historii. Wyjechałam i odnalazłam szczęście wśród
przyjaciół, zapominając o niewygodnej przeszłości.
Ale
przeszłość upomni się o nas prędzej czy później.
Weszliśmy
do Silver Hall. Bez pośpiechu wspięłam się po schodach i ruszyłam do mojego
pokoju. Dylan był zaledwie kilka kroków za mną i wciąż nie spuszczał ze mnie
wzroku. Odwróciłam się do niego, gdy byłam przy drzwiach.
-Wszystko
okej? – spytałam.
-To
ja powinienem zadać to pytanie – odparł i otworzył przede mną drzwi. W środku
zastaliśmy całą ekipę poszukiwawczą, na którą składali się Chris, Ethan, Chace,
Zoey, Ian, Luke, Margo, Bianca i Tayler oraz Jade. Moja współlokatorka podskoczyła
do mnie i zarzuciła mi ramiona na szyję.
-Boże,
nie rób tego nigdy więcej – szepnęła.
-Gdzieś
ty w ogóle była? – spytał Luke. Miał głębokie cienie pod oczami. Zapewne
wyrwano go ze snu, żeby mnie szukać.
-W
parku – odparłam.
-W
piżamie? – zdziwił się. – Mówiłaś o tych wypadach Aleksowi? Lub rodzicom?
Rzuciłam
mu wrogie spojrzenie.
-Nie
będziemy teraz do tego wracać – syknęłam.
-Alice,
kiedy się nauczysz, że ta droga nie będzie krótka? Musisz im powiedzieć, żeby
ci pomogli.
-I
zabrali mnie znowu do tego piekła, tak? – warknęłam. – Myślisz, że chcę tam
wracać i każdego dnia patrzeć na ich nieme pytania? Nie chcę tam żyć, wiedząc,
że bez zastanowienia wymieniliby mnie na Rose…
-To
nie jest tak. Nigdy by tego nie zrobili…
-Zrobiliby.
Rose była…
-Rose
była podła i wyrachowana jak ty – odezwała się Margo. – Może i nie była tak
zepsuta jak ty, ale byłyście siebie warte. Nawet nie wiesz jak bardzo
żałowałam, że nie skończyłaś tak jak ona, ale teraz gdy na ciebie patrzę to
widzę, że dobrze się stało, bo ty potrafisz się zmienić, a Rose nie mogłaby
tego zrobić.
Przyglądałam
się Margo. Znałyśmy się jeszcze z liceum, gdy była naprawdę pulchniutką i mało
urodziwą dziewczyną. Kiedyś nie zwracałam na nią uwagi, ale raz przyszła do
mojej szkoły tańca i była dobra. Za dobra, stanowiła zagrożenie, więc
postanowiłam zdusić ją w zarodku. Nie zrobiłam tego zbyt przyjaźnie, ale nie
sądziłam, że nienawidziła mnie do tego stopnia, że życzyła mi śmierci.
-Myślę,
że powinnaś powiedzieć rodzinie – dodała Margo. – Bo nawet jeśli zamieniliby
cię na Rose, to nie mogą ciebie stracić. Postaw się na ich miejscu… Gdybyś
miała stracić jeszcze kogoś ważnego.
-Dobra.
Sama im powiem – skłamałam. Nie miałam zamiaru nic mówić na temat tego, że boję
się wrócić. Gdyby dowiedzieli się, że nie potrafię wyleczyć się z mojej
przeszłości, to na pewno kazaliby mi wrócić i tym samym urzeczywistniliby mój
największy koszmar. Wolałam nie ryzykować.
-Myślę,
że należą nam się wyjaśnienia, co do tej dziwnej rozmowy – odezwała się Jade.
Po pokoju roztoczył się cichy pomruk aprobaty dla tego pomysłu.
-Nie
dziś – wtrącił Dylan. – Gdy Alice będzie gotowa to sama nam powie. Dziś i tak
wszyscy jesteśmy zmęczeni, więc proponuję powrót do pokoi.
Posłałam
mu wdzięczne spojrzenie, a on uśmiechnął się lekko.
-Hm…
Może rzeczywiście – mruknęła moja współlokatorka. Zerknęła na mnie lekko
zaniepokojona. – Wyglądasz na naprawdę zmęczoną.
-Bo
jestem zmęczona – zapewniłam. Opadłam na moje łóżko i podciągnęłam nogi pod
szyję.
Wszyscy
zaczęli zbierać się do wyjścia. Pożegnali się krótko, ja przeprosiłam za to, że
tak bardzo ich zmartwiłam i rozstaliśmy się w pokoju.
-Margo
– powiedziałam jeszcze za nią.
-Hm?
– Odwróciła się w moją stronę.
-Przepraszam
za tamto.
-Już
za to zadośćuczyniłaś.
Zamknęła
za sobą drzwi i ja i Jade zostałyśmy same. Przyjaciółka spojrzała na mnie
zaniepokojona, gdy łyknęłam Valium – jak zwykle przed snem – a potem sama
położyła się i zasnęła.