środa, 17 lutego 2016

Rozdział 9

Rozdział 9

Przyjaciołom należy przebaczać





Alice’s POV

Powrót do szkoły za drugim razem był o wiele trudniejszy. Za pierwszym razem otaczały mnie fałszywe uśmiechy, teraz wytykali mnie palcami i szepcząc między sobą nazywali wariatką. Kto wie? Może nią byłam?
Okryłam się bardziej bezkształtnym swetrem i spuściłam głowę. Przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej mieć za sobą ten marsz wstydu. Przynajmniej Lucy i David nie wciskali sobie języków do gardeł, gdy przeszłam obok nich. Wciąż w głowie mi się mieściło jak moja przyjaciółka mogła odebrać mi chłopaka, ale na tych nowych psychotropach nie czułam złości. Niestety nie wyeliminowały one strachu, który wciąż we mnie drzemał. Wciąż czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, jakbym miała dostać kolejnego ataku paniki lub złości. Sama nie wiedziałam już co gorsze.
Stanęłam przed drzwiami do klasy od biologii. Serce biło mi nienaturalnie szybko, a palce zaczęły się pocić. Wszystko dookoła zaczęło wirować, nie tracąc przy tym ostrości konturów. Poczułam się przytłoczona światem i każdym szeptem, nawet tym nieskierowanym do mnie.
Muszę stąd iść, przemknęłam mi przez głowę. Muszę uciec.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam biegiem przez korytarz. Mój nowy terapeuta nie byłby ze mnie dumny. On twierdził, że ucieczka nigdy nie jest rozwiązaniem, ale ja twierdziłam inaczej. Ona była najprostsza, a ja takich wyjść z sytuacji potrzebowałam.
Wypadłam na zewnątrz i zaczerpnęłam tchu. Świat w końcu przestał krążyć z tak zawrotną prędkością, a przestrzeń mnie otaczająca nie była już tak klaustrofobiczna.
Oparłam się o ścianę i przymknęłam powieki. Krew szumiała mi w uszach po biegu zupełnie tak jak podczas tańca, co było nawet przyjemne. Złudzenie przeszłości, które mogłoby mącić mi umysł nawet do końca życia… To też byłoby dobre rozwiązanie, ale nie zwariowałam do tego stopnia, żeby wytworzyć mój własny świat.
Szkoda.
Uniosłam powieki i spojrzałam na Lasey, Davida, Lucy i jeszcze kilka innych osób, których mogłabym uznać za moich przyjaciół. Szli do auta, więc pewnie urywali się na wagary. Chodziłam kiedyś na wagary wraz z nimi. Bawiliśmy się razem. Razem się śmialiśmy.
A teraz śmieją się ze mnie.
-Biedactwo! – Lasey zwróciła się w moją stronę. – Psychotropy – wyżarły – ci – mózg? – Specjalnie mówiła wolniej i głośniej, jakby chciała dogadać się z kimś opóźnionym umysłowo. Zmrużyłam lekko oczy, a na język cisnęły mi się riposty, ale niczego nie mogłam z siebie wykrztusić. Bardziej skupiłam się na tym, dlaczego postanowiła zwrócić na mnie uwagę. Dlaczego po prostu mnie nie zostawiła w spokoju? Owszem, nigdy się nie lubiłyśmy, głównie dlatego, że obie walczyłyśmy o uwagę innych, ale teraz gdy oddałam jej wszystko walkowerem, mogła mi odpuścić.
Odepchnęłam się od ściany i chciałam odejść, ale Lucy szarpnęła za rękaw mojego swetra ze złośliwym uśmieszkiem. Dlaczego nawet ty? Spojrzałam na podciągnięty niemal do łokcia rękaw i cienkie blizny nachodzące na siebie i ciągnące aż do zagięcia łokcia, a potem w twarz kogoś kogo nazywałam przyjacielem.
-Jesteś tak żałosna – kontynuowała Lacey, podczas gdy Lucy wciąż trzymała mój rękaw. – Wiem, że zawsze rywalizowałyśmy, ale żeby wykorzystać śmierć siostry do tego, żeby ułatwić sobie życie… To naprawdę żałosne.
Otworzyłam szerzej oczy. Nie rozumiałam, co za bzdury ona wygadywała. Nic z tego, co mówiła nie mieściło mi się w głowie.
Wyrwałam ramię z uścisku i już miałam wrócić do szkoły, gdy zrozumiałam, że nie tego chciałam. Poszłabym trudniejszą drogą i do końca dnia czuła, że każdy na mnie patrzy i ocenia. Nie tego chciałam. Naprawdę chciałam uciec, ale jeszcze nigdy tego nie robiłam… Nie tak naprawdę, gdy po prostu się odchodzi.
Odwróciłam się i ruszyłam niepewnym krokiem przed siebie. Pogoda jakby czuła moje zdenerwowanie i  łącząc się ze mną w smutku, lunęła deszczem nad Portland.
Odejście nie było trudne. Odchodzenie nigdy nie jest trudne, trudne jest przełamanie się do tego.

***

-Jak było w szkole? – spytała mama, gdy usiadłam do stołu. Nikt jeszcze nie wrócił do domu, więc uznałam, że pouczę się w kuchni. Nie byłam w szkole, ale musiałam chociaż stwarzać pozory. Mój psychoterapeuta należał do tych, którzy wszystko załatwiali większą dawką leku, więc podejrzewałam, że i ten problem by tak rozwiązał.
-Dobrze – skłamałam. Gdyby mama dowiedziała się o małym incydencie na pewno zrobiłaby rabanu w szkole. Nie było mi to potrzebne.
-Dużo masz zadane?
Pokręciłam głową i wczytałam się w drobne literki w podręczniku od historii. Przez moment analizowałam akapit na temat roli Nilu w gospodarce starożytnego Egiptu, gdy zadzwonił mój telefon. Zobaczyłam na nim numer Lucy, więc natychmiast nacisnęłam słuchawkę.
-Nie odbierasz? – spytała mama. Znów pokręciłam głową.
-Nie powinnaś odcinać się od przyjaciół.
-Nie odcinam – odparłam. Zdobyłam się nawet na wymuszony uśmiech, ale chyba wyszedł zbyt sztucznie, bo pomiędzy brwiami mamy pojawiła się niewielka zmarszczka – oznaka zmartwienia.
Mój telefon po raz kolejny zabrzęczał. Na ekranie wyświetliła się wiadomość od Lucy.

Lucy: Nie wiem, co mnie napadło. Przepraszam.

Pokręciłam do siebie głową i usunęłam wiadomość. Zaraz potem zrobiłam to z kontaktami moich „przyjaciół”.

Obudziłam się z wrzaskiem. Strużka zimnego potu spłynęła mi po plecach, gdy starałam się złapać oddech. Zapaliłam światło w pokoju i otworzyłam okno, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza, ale niewiele to dało. Wciąż było mi duszno i czułam się niekomfortowo we własnej skórze. Mętlik myśli i skurczenie się od środka… Atak strachu i paniki zaćmił mi umysł. Zebrało mi się na mdłości.
Oparłam się o biurko i zacisnęłam palce na jego brzegu. Uparcie próbowałam złapać oddech, ale moje wnętrzności skurczyły się. Muszę stąd wyjść. Muszę się stąd wydostać.
Odrobinę mnie zaćmiło i na wpół przytomnie wyszłam z pokoju i schodami zeszłam na dół.  Niemal natychmiast uderzyło mnie zimne wieczorne powietrze, ale nie otrzeźwiło umysłu. W głowie miałam tylko jedną myśl. Idź. Musisz iść dalej.
Szłam chwiejnym krokiem w kierunku przeciwnym do muzyki. Któreś bractwo robiło tamtego dnia imprezę i wszyscy na niej byli. Jade wyjątkowo mi odpuściła, ponieważ i Dylan tam był. No ale kogo tam nie było?
Powoli oddalałam się od ludzi, zagłębiając się w akademicki ogród, który mimo jesiennej pogody i wszechpanującego zimna zachował piękno lata. Jak przez mgłę do mojego mózgu dotarła informacja, że od mrozu bolą mnie stopy. Nieprzytomnie spojrzałam na kałużę w której stałam.
-To przez ciebie jest mi zimno – zachichotałam, chociaż ten dźwięk przypominał tłuczone szkło. Przez moment przyglądałam się swojemu odbiciu w wodzie. Naprzeciw mnie widziałam dziewczynę z ogromnymi podkrążonymi oczami i rozbieganym spojrzeniem. Była blada i przygryzała wargę.
Oderwałam wzrok od odbicia i usiadłam w kałuży mocząc moją piżamę. Po moim kręgosłupie przeszedł delikatny dreszcz. Spojrzałam w gwieździste niebo i podciągnęłam kolana pod brodę. Starałam się przypomnieć sobie, co takiego mi się śniło, że wywołało aż tak silny atak paniki.
Nie musiałam daleko szukać odpowiedzi. Obraz przeszłości zalał mnie jedną falą. Śniła mi się Lucy i Lacey. Każda docinka, którą wystosowały w moim kierunku. Wszystko to, co sprawiało, że chciałam odejść. Po odejściu Rose zrozumiałam czym jest okrucieństwo ludzi. Lacey wymyśliła bajkę o tym, że chciałam wykorzystać śmierć Rose do zdobycia jeszcze większej popularności i zdobycia litości innych. Nikomu nie przeszło przez myśl, że naprawdę cierpiałam. Nikt nie pomyślał, że te dni, gdy zamykałam się w pokoju i płakałam były wywołane depresją. Nie zastanowiło ich to, że tak gorączkowo chciałam zakryć ciało, bo każdego dnia zdobywałam kolejną bliznę. Nie wierzyli, że naprawdę pragnęłam uciec od mojego największego problemu – życia.
Przez ostatnie dwa lata uciekałam. Uciekałam przed przeszłością, przed życiem i przyjaciółmi. Wciąż uciekam i miałam świadomość, że to nie ulegnie nigdy zmianie. Może gdybym wtedy, po powrocie do szkoły, przyjęła przeprosiny Lucy, to wszystko potoczyłoby się inaczej? Może przyjaciele przyjęliby mnie z otwartymi ramionami, a ja zachowałabym to kim byłam wcześniej, nawet jeśli byłam kimś takim jak Lacey? Może gdybym nie uciekała to wróciłabym do tańca? Może ułożyłoby się mnie i Davidowi? Może teraz tańczyłabym na kolejnej imprezie? Moje życie mogłoby potoczyć się całkowicie inaczej…
Przesunęłam wzrokiem po jaśniejących konstelacjach. Mogłabym być tym kim byłam i tak mi się zdaje, że ta droga byłaby prostsza. Zapomnienie jest o wiele łatwiejsze niż ucieczka.
-Alice?! – zawołał ktoś w oddali. A może tylko mi się zdawało? – Alice?!
Usłyszałam kroki i ktoś stanął obok mnie.
-Musiałam się nieźle natrudzić, żeby stamtąd uciec – powiedziałam do siebie. – I dlatego to tak bardzo męczące. Wciąż tylko uciekam, a przeszłość i tak mnie dopada.
-O czym ty mówisz, Alice?
Podniosłam wzrok na mojego gościa i dopiero teraz dotarło do mnie, że to Dylan pochylał się nade mną. Miał zmartwioną minę.
-Mówię o tym, że nie jestem żałosna – odparłam. – Owszem, często uciekam od problemów, ale nigdy nikomu nie było mnie żal. Sama nigdy nie użalałam się nad sobą i przez ostatnie dwa lata dążyłam do tego, żeby zmienić chociaż najmniejszą rzecz i… i… Chyba sobie zasłużyłam na to, co się ze mną dzieje, bo kiedyś wcale nie byłam dobrym człowiekiem.
-Nic z tego nie rozumiem, Alice.
Zerwałam się z ziemi i cofnęłam o krok.
-Myślisz, że teraz mnie pragniesz? Jeszcze nie tak dawno temu mogłabym sprawić, że padłbyś mi to stóp i skomlał o spojrzenie! Byłam idealna! Moje ciało nie miało żadnej skazy! Wszyscy mnie uwielbiali, a nawet jeśli tego nie robili to udawali, bo jak można było mnie nie kochać? Miałam czysty umysł, niezmącony strachem. Miałam tylko jedną wadę – byłam bardzo zepsuta. Wtedy byłam żałosna, teraz jestem złamana. Najpierw tylko na pół i mogłabym się po tym pozbierać, ale oni mi nie odpuścili. Zmieniłam się niemal w proch i pył…
-Nigdy nie twierdziłem, że jesteś żałosna.
-Miesiąc temu tak powiedziałeś. Przyszedłeś do mnie i powiedziałeś mi w twarz, że jestem żałosna! Powiedziałeś też, że chcesz mnie przelecieć, ale żałosnych się przecież nie tkniesz. Jakbym była jakąś chorobą!
-Nie jesteś żałosna, Alice. Nic nie pamiętam z tamtego wieczoru, ale nigdy nie uważałem, że jesteś żałosna… Może dziwna, ale nie żałosna.
-In vino veritas! Pijani mówią prawdę!
-Nie zawsze. Ja wtedy gadam głupoty i robię głupoty.
Przyjrzałam mu się przez moment.
-To teraz powiedz mi prawdę – szepnęłam. – Co jest ze mną nie tak, że nie chcesz ze mną być?
-To nie z tobą jest coś nie tak, bo jesteś cudowna. Tylko że właśnie z tobą trzeba być, dbać i chodzić na randki. To nie dla mnie. Chcę cię tylko zaliczyć, nic więcej, więc to nie z tobą jest coś nie tak.
Zatrząsłam się i nim spostrzegłam na moje policzki trysły łzy. Ostatnim razem nie wybaczyłam przyjaciółce. Tym razem mogłam wybaczyć jemu.
Pociągnęłam nosem i pokiwałam głową.
-Okej – wyszeptałam.
-Chodź, odprowadzę cię do akademika. Jade strasznie się martwi – powiedział.
-Jade? – wymamrotałam.
-Tak. Przyszła z imprezy i zobaczyła, że cię nie ma. Zadzwoniła do mnie i po jeszcze parę osób, a potem poszliśmy cię szukać. Co ty tutaj w ogóle robiłaś?
Pokręciłam głową.
-Nie chcesz wiedzieć.
-Chyba jednak chcę. – Okrył mnie swoją bluzą. – Nikomu nie powiem, Alice.
-Miałam sen… wspomnienie… Trochę spanikowałam. Potrzebowałam powietrza i wyszłam się przewietrzyć.
-W piżamie?
-Nie myślałam trzeźwo, dobra?
-A… od czego uciekłaś?
-Ja wciąż uciekam i nie chcę o tym rozmawiać. Nie mam ochoty wracać do tego, co mnie zniszczyło. Przyjechałam tutaj, żeby zacząć od nowa i stać się lepszą osobą.
Dylan rzucił mi spojrzenie z ukosa, a potem kiwnął głową. Przez resztę drogi do akademika szliśmy w milczeniu. Mój towarzysz co jakiś czas rzucał mi spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować, ale nie pytałam. To mogłoby być dobrym zakończeniem historii. Wyjechałam i odnalazłam szczęście wśród przyjaciół, zapominając o niewygodnej przeszłości.
Ale przeszłość upomni się o nas prędzej czy później.
Weszliśmy do Silver Hall. Bez pośpiechu wspięłam się po schodach i ruszyłam do mojego pokoju. Dylan był zaledwie kilka kroków za mną i wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku. Odwróciłam się do niego, gdy byłam przy drzwiach.
-Wszystko okej? – spytałam.
-To ja powinienem zadać to pytanie – odparł i otworzył przede mną drzwi. W środku zastaliśmy całą ekipę poszukiwawczą, na którą składali się Chris, Ethan, Chace, Zoey, Ian, Luke, Margo, Bianca i Tayler oraz Jade. Moja współlokatorka podskoczyła do mnie i zarzuciła mi ramiona na szyję.
-Boże, nie rób tego nigdy więcej – szepnęła.
-Gdzieś ty w ogóle była? – spytał Luke. Miał głębokie cienie pod oczami. Zapewne wyrwano go ze snu, żeby mnie szukać.
-W parku – odparłam.
-W piżamie? – zdziwił się. – Mówiłaś o tych wypadach Aleksowi? Lub rodzicom?
Rzuciłam mu wrogie spojrzenie.
-Nie będziemy teraz do tego wracać – syknęłam.
-Alice, kiedy się nauczysz, że ta droga nie będzie krótka? Musisz im powiedzieć, żeby ci pomogli.
-I zabrali mnie znowu do tego piekła, tak? – warknęłam. – Myślisz, że chcę tam wracać i każdego dnia patrzeć na ich nieme pytania? Nie chcę tam żyć, wiedząc, że bez zastanowienia wymieniliby mnie na Rose…
-To nie jest tak. Nigdy by tego nie zrobili…
-Zrobiliby. Rose była…
-Rose była podła i wyrachowana jak ty – odezwała się Margo. – Może i nie była tak zepsuta jak ty, ale byłyście siebie warte. Nawet nie wiesz jak bardzo żałowałam, że nie skończyłaś tak jak ona, ale teraz gdy na ciebie patrzę to widzę, że dobrze się stało, bo ty potrafisz się zmienić, a Rose nie mogłaby tego zrobić.
Przyglądałam się Margo. Znałyśmy się jeszcze z liceum, gdy była naprawdę pulchniutką i mało urodziwą dziewczyną. Kiedyś nie zwracałam na nią uwagi, ale raz przyszła do mojej szkoły tańca i była dobra. Za dobra, stanowiła zagrożenie, więc postanowiłam zdusić ją w zarodku. Nie zrobiłam tego zbyt przyjaźnie, ale nie sądziłam, że nienawidziła mnie do tego stopnia, że życzyła mi śmierci.
-Myślę, że powinnaś powiedzieć rodzinie – dodała Margo. – Bo nawet jeśli zamieniliby cię na Rose, to nie mogą ciebie stracić. Postaw się na ich miejscu… Gdybyś miała stracić jeszcze kogoś ważnego.
-Dobra. Sama im powiem – skłamałam. Nie miałam zamiaru nic mówić na temat tego, że boję się wrócić. Gdyby dowiedzieli się, że nie potrafię wyleczyć się z mojej przeszłości, to na pewno kazaliby mi wrócić i tym samym urzeczywistniliby mój największy koszmar. Wolałam nie ryzykować.
-Myślę, że należą nam się wyjaśnienia, co do tej dziwnej rozmowy – odezwała się Jade. Po pokoju roztoczył się cichy pomruk aprobaty dla tego pomysłu.
-Nie dziś – wtrącił Dylan. – Gdy Alice będzie gotowa to sama nam powie. Dziś i tak wszyscy jesteśmy zmęczeni, więc proponuję powrót do pokoi.
Posłałam mu wdzięczne spojrzenie, a on uśmiechnął się lekko.
-Hm… Może rzeczywiście – mruknęła moja współlokatorka. Zerknęła na mnie lekko zaniepokojona. – Wyglądasz na naprawdę zmęczoną.
-Bo jestem zmęczona – zapewniłam. Opadłam na moje łóżko i podciągnęłam nogi pod szyję.
Wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia. Pożegnali się krótko, ja przeprosiłam za to, że tak bardzo ich zmartwiłam i rozstaliśmy się w pokoju.
-Margo – powiedziałam jeszcze za nią.
-Hm? – Odwróciła się w moją stronę.
-Przepraszam za tamto.
-Już za to zadośćuczyniłaś.

Zamknęła za sobą drzwi i ja i Jade zostałyśmy same. Przyjaciółka spojrzała na mnie zaniepokojona, gdy łyknęłam Valium – jak zwykle przed snem – a potem sama położyła się i zasnęła.

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 8

Rozdział 8

Klub Złamanych Serc





Alice’s POV

Mama uścisnęła moje ramię i uśmiechnęła się delikatnie. Nie miałam pojęcia, jak potrafiła uśmiechać się mimo łez, które spływały po jej twarzy. Ja nie potrafiłam czegoś takiego dokonać i pomyślałam wtedy, że może tylko najsilniejsi potrafią uśmiechać się mimo smutku.
-Alice – zaczęła, ale urwała, zupełnie jakby szukała odpowiedniego słowa.
-Chcecie wysłać mnie na terapię – podpowiedziałam. Zaraz po śmierci Rose nie chciałam się na to zgodzić, chociaż każdy zobaczył, że mnie to uderzyło najbardziej. Upierałam się jednak, że nie potrzebuję interwencji psychologa. Wtedy udało mi się ich przekonać, ale teraz, po tym co zrobiłam, nie było takiej opcji.
-To wszystko dla twojego dobra, kochanie.
Skinęłam głową.
-Tak, wiem – odparłam. Spojrzałam na szron, który osadził się na oknie. Wpatrywałam się w mroźne wzory, zupełnie jakby mogły zdradzić mi jakąś tajemnicę.
-Za kilka dni wypuszczą cię ze szpitala – dodała. – Dostaniesz zwolnienie ze szkoły na tydzień, a potem zaczniesz chodzić do terapeuty. Na pewno ci pomoże.
-Okej – mruknęłam i przymknęłam powieki.
-Alice, obiecaj mi, że postarasz się to zrobić.
Uśmiech zniknął z twarzy mamy. Nie zdobyła się też na żaden grymas, przez co jej twarz przypominała bladą maskę. Gdyby nie to, że obezwładniające znieczulenie pozbawiało mnie emocji, to zapewne po moim ciele przeszedłby dreszcz.
-Dobrze – powiedziałam.
-Zrozum, że nie możesz tego zmarnować – przemówiła po raz kolejny. – Po tym jak wszyscy starali się, żebyś przeżyła… Po podwójnym przeszczepie, którego dokonano, powinnaś być bardziej wdzięczna i nie oddawać tego z taką łatwością.
No tak, podwójny przeszczep. Serce i wątroba.
Biorąc pod uwagę obrażenia to ja miałam mniejsze szanse na przeżycie. Potrzeba dwóch przeszczepów, z czego oba były niezbędne do życia. Złamane siedem żeber, kość promieniowa, rozbita czaszka, niemal zmiażdżona noga, krwotok wewnętrzny… Było tego więcej, ale straciłam rachubę.
Za to na Rose nawet nie było nic widać. Gdy pierwszy raz zobaczyłam jej ciało byłam pewna, że zaraz się obudzi i razem wrócimy do domu.
Ale ona nie wstała.
Z nas dwóch ona powinna była przeżyć i czułam, że byłam jej to winna. Jeśli ona nie żyła to i ja nie powinnam.
-Nie chciałam – wymamrotałam. – Nie chciałam tego cholernego przeszczepu. Podjęliście za mnie decyzje.
-Nie mów tak, Alice.
Otwierałam już usta, żeby odpowiedzieć, ale do mojego szpitalnego pokoju wszedł David. Miał potargane włosy i niedopiętą koszulę.
-Dzień dobry, pani Gray. Czy mógłbym zająć chwilkę? Muszę coś przekazać Alice – powiedział. Zagryzłam wargę, żeby nie palnąć czegoś głupiego. Wkurzało mnie, że nikt mnie nie zapytał o to, czy miałam ochotę widzieć mamę albo Davida. I co niby tak ważnego on mógł mi przekazać?
-Oczywiście – odparła mama i znów się uśmiechnęła. – Tylko nie za długo. Alice jest zmęczona.
Nie, Alice wcale nie jest zmęczona, pomyślałam.
-O co chodzi? – spytałam. Przez sekundę chciałam zmusić mięśnie twarzy, żeby ułożyły się w uśmiech, ale nie mogłam tego dokonać.
-Słuchaj, Alice, ja wiem, że to pewnie nie jest odpowiedni moment, ale myślę, że powinniśmy się rozstać.
Ściągnęłam lekko brwi. Nie czułam się jakoś specjalnie źle, gdy to mówił. Byłam raczej zaskoczona.
-Dlaczego?
-Gdy się poznaliśmy byłaś niesamowita. Pełna życia i radości. Rozświetlałaś pomieszczenie, do którego wchodziłaś…
-Jakie ro poetyckie – zadrwiłam.
-Zakochałem się w dziewczynie, która potrafiła odwołać randkę, żeby przygotować się do recitalu – kontynuował niezrażony. – Teraz, gdy rzuciłaś wszystko, jesteś… jesteś tylko żałosna. I ja wiem jak to brzmi, ale… nie ma już tego czegoś…
-Wyjdź już – powiedziałam zmęczonym tonem. – Po prostu wyjdź i nie patrz na to, jak bardzo żałosna się stałam. – Słowo „żałosna” wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Przykro mi, Alice… Postaraj się mnie zrozumieć. To dla mnie za trudne.
Zacisnęłam palce na wykrochmalonej pościeli. Nienawidziłam szpitali, a teraz do listy nieszczęść ich dotyczących mogłam też dodać utratę kolejnej bliskiej osoby.
-Po prostu się wynoś – szepnęłam. – Po prostu wyjdź.

Przez ostatni miesiąc odrobinę zwiększyłam dawkę moich leków. Zazwyczaj brałam połówki, żeby nie być tak otępiała, ale od tamtego pocałunku wszystko we mnie drżało. Nie potrafiłam zachować spokoju i chociaż liczyłam, że normalna dawka Deprexanu odrzuci uczucia, tak jak to było na początku terapii, okazało się jednak, że pozbyłam się tylko nieprzyjemnych fizycznych objawów. W mojej głowie wciąż wszystko szalało.
Zwiększyłam też dawkę Valium, co zauważyła Jade. Wciąż utrzymywałam, że to witaminy, ale ona zawsze protekcjonalnym tonem mówiła, że mam „uważać na te witaminki”. Nie słuchałam jej, bo gdyby nie Valium, to bym nie zasnęła.
-Wiesz, Ian pytał ostatnio o ciebie – powiedziała Jade. Zrobiła to niby od niechcenia, ale ja wiedziałam, że po raz kolejny próbowała dowiedzieć się, dlaczego unikałam Dylana.
-I co?
-Zastanawia się, czy masz zamiar oblać jego przedmiot. Trochę mu przykro, bo pokładał w tobie nadzieję.
-Byłam tylko na jednej lekcji.
-I co z tego? W naszej grupie pojawiło się jeszcze czterech uczniów, którzy nie są zbyt kreatywni…
-Aha. Nie wiem… Może wrócę na zajęcia.
-Serio? Super! Niech tylko Dylan się dowie…
-Wciąż nie chcę z nim rozmawiać – oznajmiłam.
-Dlaczego po prostu mi nie powiesz, co się dzieje? Do cholery, ty wysłuchujesz problemów wszystkich dookoła, więc i my możemy wysłuchać ciebie, prawda?
-Jade, przestań kombinować.
-Ja nic nie robię – odparła. – Nie chcesz ze mną gadać, to nie – mruknęła i wróciła do przeglądania Facebooka w swoim telefonie. Nie podejrzewałam jednak, że to podstęp i ściągnęła do naszego pokoju Ethana, Zoey i Biancę.
-Skoro nie chcesz rozmawiać ze mną, to nasza czwórka wspólnie przyciśnie cię do ściany – oznajmiła moja współlokatorka. Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, który nie pasował do jej ostrzegawczego tonu. – Teraz masz ostatnią szansę, żeby wszystko wyśpiewać.
-Nie będę niczego śpiewać.
Bianca skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na mnie, unosząc brwi.
-Słuchaj, młoda, nie będziemy się bawić w podchody. Jest z tobą źle, więc albo nam powiesz, co jest albo zadzwonię do twoje brata i powiem mu, co odwalasz, jasne? – ostrzegła. – I wtedy on zabierze cię do Portland.
-No może nie tak ostro, ale na pewno zgłosimy to psychologowi. Nawet nie wiemy, co to za witaminki – dodała Zoey.
-Ważne – odparłam cicho. – I śmiało, dzwońcie. Jade na to nie pozwoli, bo za bardzo chce się dowiedzieć, co się stało.
-Piernicze, ja nie jestem Jade! – Bianca wyrzuciła ramiona w powietrze. – Dosyć, idę po psychologa! Trzymajcie ją tutaj – rozkazała i zawróciła. Wiedziałam, że mówiła poważnie, a nie mogłam sobie pozwolić na kolejną interwencję jakiegoś psychiatry, psychologa, terapeuty czy kogo tam jeszcze. Nie, nigdy więcej.
-Dylan mnie pocałował! – zawołałam, nim zdążyłam pomyśleć. Mogłam skłamać, cokolwiek, ale powiedziałam prawdę.
-I to źle? – zdziwiła się Jade. Przekrzywiła lekko głowę.
-Potem powiedział, że zrobił to, bo chciałby się ze mną przespać, ale nie zrobi tego, bo jestem zbyt żałosna – dodałam. Poczułam gorzki smak w ustach i pieczenie w kącikach oczu. – Ale nie chcę należeć do pieprzonego klubu złamanych serc, okej?
Ethan zaśmiał się cicho.
-Nikt tego nie chce, a i tak w nim jesteśmy – powiedział. Podniosłam gwałtownie głowę i spojrzałam na niego. Zazwyczaj nie okazywał zbyt wielu emocji, ponieważ był jak chodząca nieśmiałość, ale teraz uśmiechał się do mnie w tak ciepły sposób, jakby chciał powiedzieć, że kiedyś musi być lepiej.
Bianca stanęła na palcach, a potem ciężko opadła na pięty. Przez jej twarz przeszedł nieprzyjemny grymas.
-Skoro już sobie tak wyznajemy, co nas gryzie, to chyba zakochałam się w Taylerze – wyrzuciła z siebie.
-Niby że co? – sapnęła Jade. Jej brwi powędrowały niemal do nasadu włosów. – W Taylerze Blacku?
Bianca kiwnęła głową.
-Mhm…
-Czy wszyscy dookoła mnie są zakochani? – prychnęła. – Boże, co za idiotyzm.
-Najwidoczniej – odparłam i rozłożyłam się wygodniej na łóżku. – No dalej – zachęciłam. – Urządźmy sobie spotkanie Klubu Złamanych Serc i powiedzmy wyraźnie, co nam leży na duszy. – Kto zacznie?
Bianca parsknęła śmiechem.
-Skoro to twój pomysł, to ty zacznij.
Wzruszyłam ramionami. Mogłam zacząć tę sesję dla nieszczęśliwie zakochanych, szczególnie, że nie byłam zakochana. Pewnie, lubiłam Dylana i przyjemnie było go całować, chociaż smakował piwem, ale nie czułam nic więcej.
-Już mówiłam, co się stało. Przyszedł, pocałował i zniknął. Nie mam ochoty, żeby pojawiał się kiedykolwiek.
Jade pokręciła głową.
-Nie możesz pozwolić, żeby przez ten pocałunek było niezręcznie – powiedziała.
-Ale to nie wina pocałunku. Nigdy nie myślałam o mnie i Dylanie w t a k i sposób. Jestem realistką i wiem, że byłabym ostatnia na liście do związku z nim. Bez sensu robić sobie problem. Po prostu mnie zdenerwował… Nie jestem żałosna.
-Oh… Okej, nie tego się spodziewałam.
-A czego? Że załamię się z powodu tego pocałunku?
Jade wzruszyła ramionami.
-Nie wiem… Po prostu wydawało mi się, że między wami coś będzie. Dylan zachowuje się przy tobie inaczej i… chciałabym, żeby znalazł w końcu przy kimś spokój.
Zacisnęła szczęki i odwróciłam wzrok w stronę okna.
-Najwidoczniej to nie ja – burknęłam przez zęby. – Nieważne. Kto następny?
-Może ja – zgłosiła się Bianca. – Powiedziałam wam już, co czuję, ale wiem, że to nie ma sensu, bo Tayler to Tayler… Stanowię dla niego wyzwanie i tylko dlatego, ten idiota, wciąż za mną łazi. Jak się okaże, że dostał, co chciał to… ugh! Nie dam mu tej cholernej satysfakcji, żeby mógł mówić, że mnie zdobył!
-Do dupy – skwitowałam. – Ethan?
Chłopak wzruszył tylko ramionami.
-A co ja mogę powiedzieć? – westchnął. – Kocham mojego współlokatora, który woli puknąć każdą ruszającą się istotę poza mną. Chris jest niesamowity, ale czasem mam ochotę potrząsnąć nim i zapytać, czego mi brakuje?
-A nie pomyślałeś, że może on nie lubi penisów? – podpowiedziała Jade.
-Wiem, wiem… Nieważne – mruknął tylko. – Zoey? Teraz ty.
-Uhm, okej… Znaczy, chyba nikogo nie zaskoczy to, że wciąż jestem zakochana w Chace’sie, ale on ma podobne zachcianki jak Chris. Pieprzyłby każdego, ale mnie proponuje przyjaźń… Znaczy, gadamy i w ogóle, a czasem jemy razem obiad na stołówce, jeśli na siebie wpadniemy, ale to takie okropne słyszeć, gdy mówi, że musi iść, bo ma spotkanie z jakąś dziewczyną, chociaż powinien być ze mną! A ostatnio powiedział, że strasznie się cieszy, że możemy się kumplować bez spiny, bo kiedyś coś tam było między nami. To nie było wcale coś! – Zoey wyrzuciła z siebie słowa z prędkością karabinu, a potem odetchnęła. – Nawet mi ulżyło. A co z tobą Jade?
Moja współlokatorka westchnęła.
-Myślicie, że wam jest źle? – szepnęła. – To pomyślcie sobie, że ja mam romans z moim nauczycielem… a w sumie to prawie.
-Coś tak czułam – westchnęłam. – Chodzi o Iana?
-Tak. I nawet całowaliśmy się kilka razy, ale on twierdzi, że jestem jego uczennicą i nie możemy się spotykać.
-Chwila! – Zoey zamachała dłońmi. – Ian Hale?
-Tak – potwierdziła.
-To ty jesteś tą studentką, w której zakochał się mój brat?
-Ian jest twoim bratem?
Zoey kiwnęła głową.
-Przez ciebie zerwał z Leną – dodała i kopnęła w nogę krzesła.
-To nie moja wina – broniła się Jade, ale bez przekonania. Jej głos był wyjątkowi słaby. – To się po prostu stało, dobra?
-Spokojnie – wtrąciłam. – Ty, Zoey, nie powinnaś się czepiać ich o uczucia. Są dorośli i to ich sprawa, tak? A ty, Jade, powinnaś pogadać z Ianem. Jeżeli serio to coś więcej, to wytrzymacie do końca semestru. Zaliczysz zajęcia, a potem profesora.
Oczy Jade zalśniły.
-Nie wierzę, że to powiedziałaś – zaśmiała się. Wzruszyłam lekko ramionami i sięgnęłam po moją portmonetkę. Wyciągnęłam z niej tabletki przeciw lękowe i Deprexan. Wysypałam po dwie tabletki i wrzuciłam je do ust.
-Co to za tabletki? – spytała Bianca.
-Witaminki – odparła za mnie Jade. – Ej, co powiecie na cotygodniowe spotkania klubu? – zaproponowała.
Ethan wzruszył ramionami.
-A czy mamy coś lepszego do roboty?
Zachichotałam.
-Okej, w takim razie spotykamy się, co tydzień i omawiamy postępy w zdobyciu tego, kogo pragniemy, tak? – ustaliłam.

-Brzmi dobrze – potwierdziła Jade.





Hej, tu znów autorka! ^^ Wiem, że wielu ludzi tu nie zagląda, ale jeżeli ktoś z Was to czyta, to proszę, wyraźcie opinię w komentarzu. Zdaję sobie sprawę, że "Sen..." nie jest górnych lotów, więc chcę wiedzieć, co poprawić.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 7

Rozdział 7

Pijackie wyznania





Alice’s POV

Ja i Rose zawsze byłyśmy nierozłączne. Od dnia moich narodzin ona mnie nie opuszczała, a może to ja nie opuszczałam jej? Po prostu byłyśmy razem. To był jeden z powodów, dla których byłam zapraszana na imprezy. Każdy lubił Rose - chociaż mnie też lubiano tak jak ją. Nie tak jak młodszą siostrę swojej koleżanki – tak jak to było z Lucy między innymi. Traktowano mnie na równi.
To była nasza ostatnia impreza. Obie tańczyłyśmy – ona z Lukiem, a ja z Davidem. Był on ode mnie dwa lata starszy, ale lubiłam go, a Rose twierdziła, że tworzyliśmy uroczą parę.
-Chcesz się czegoś napić? – zaproponował David. Pokiwałam głową i przeszłam za nim do kuchni. Usiadłam na blacie stołu i przyglądałam się temu jak nalewał piwa do mojego kubka. Wypiłam ich już trzy i lekko szumiało mi w głowie – no dobra, bardziej niż lekko.
-Nie chcesz zostać na noc? – spytał mój chłopak, podając mi kubek. Pokręciłam głową.
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo chcesz zaciągnąć mnie do łóżka, a aż tak bardzo mi się nie podobasz.
David parsknął śmiechem i pocałował mnie otwartymi ustami.
-Uwielbiam, gdy jesteś pijana. Jesteś wtedy szczera do bólu.
Odchyliłam głowę do tylu. Na ustach malował mi się szeroki uśmiech, aż rozbolały mnie usta.
-Aha… Ale lubię cię.
-Wiem.
Ujęłam jego twarz w dłonie i odrobinę ścisnęłam policzki, tak że zrobił coś na rodzaj dzióbka.
-Jesteś uroczy, ale nie oddam ci moich majtek. Lubię je – zapewniłam ze sztuczną powagą. Ponoć gdy byłam pijana, robiłam zabawne miny.
-Ah, ta pijacka szczerość – westchnął David i cmoknął mnie w policzek.

Zoey spojrzała na mnie swoimi ogromnymi piwnymi oczami. Zbladła o poł tonu, a jej palce zacisnęły się na moim nadgarstku.
-Chyba zaraz zwymiotuję – jęknęła i schowała twarz w moim ramieniu. – To był okropny pomysł, żeby tutaj przychodzić.
-Wcale  nie – zaprzeczyłam. Pewnie dwa lata temu podeszłabym do Chace’a i go zbeształa, ale teraz miałam w sobie wewnętrzną blokadę, która mówiła w odpowiednim momencie: stop, nie rób tego.
-Chcę stąd iść!
-Nie tylko ty – westchnął cichy głos obok nas. Odwróciłam głowę do chłopaka skulonego w rogu kanapy. Był dość drobny, miał czarne włosy i niebieskie oczy. Nie odrywał wzroku od Chrisa – kuzyna Dylana.
Odwróciłam wzrok, ponieważ nieopodal Chrisa i jego partnerki, Dylan i jakaś dziewczyna wsadzali sobie języki do gardeł. Coś ścisnęło mnie za żołądek.
Westchnęłam.
-Tak – przyznałam im rację. – To był kiepski pomysł. – Zwróciłam twarz do chłopaka i uśmiechnęłam się. – Jestem Alice – przedstawiłam się.
-Wiem – odparł. – Jesteś koleżanką Dylana. Tą od swetrów i ciasteczek. Ja jestem Ethan.
-Miło mi cię poznać.
Chłopak skinął głową, jakby chciał powiedzieć „mi również”.
-Ja jestem Zoey – dodała cicho moja znajoma. Podkuliła nogi i objęła się ramionami. Jeszcze raz zerknęła w stronę Chace’a i jego towarzyszki, a potem podniosła się z kanapy.
-Dosyć – powiedziała. – Muszę się czegoś napić. Idziecie ze mną?
Kiwnęłam głową i chwyciłam Ethana za rękę i pociągnęłam za sobą. Jego policzki zarumieniły się lekko, a potem skinął głową.
Przepchnęliśmy się przez tłum. Po drodze minęłyśmy tańczącą Jade, która zatrzymała mnie na moment.
-Przyniesiesz mi sok z lodówki? – poprosiła.
-Pewnie – odparłam, chcąc przekrzyczeć muzykę. Jade zachichotała, cmoknęła mnie w policzek i wróciła do tańca. Ethan jakimś cudem przemykał się między ludźmi, tak że żadne nawet go nie szturchnęło. Mogłam mu tylko pozazdrościć, bo już czułam, że mam kilka siniaków pod żebrami.
Do kuchni dotarliśmy z potarganymi włosami, a ze mnie do tego prawie zerwano sweter. Tylko tego by mi brakowało.
-Jesteś z tego akademika, Ethan? – spytałam. W odpowiedzi wyszczerzył zęby i skinął głową.
-Super, a macie sok, czy tylko alkohol?
-Mamy sok wiśniowy – odparł.
Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej karton z sokiem. Potem poszukałam plastikowego kubeczka dla Jade i tam przelałam sok. W tym czasie Zoey i Ethan raczyli się alkoholem.
-Poczekacie to na mnie? – spytałam.
Ethan skinął głową, a Zoey mu zawtórowałam. Uśmiechnęłam się do nich jeszcze i wkroczyłam w tłum tańczących studentów. Zanotowałam sobie w pamięci, że następnym razem Jade sama sobie pójdzie po picie.
Pewnie, gdybym była tu z Rose, Jade dostałaby swoje picie za godzinę, bo my dwie śmiałybyśmy się w kuchni. Może nawet ona pomagałaby mi wybrać studenta do poderwania – stawiam dychę, że trafiłoby na Dylana. A może wciąż byłabym z Davidem? Kto wie…
-Cholera!
Podniosłam szybko wzrok na chłopaka z wykrzywioną wściekle twarzą. Przydługie blond włosy opadały mu na oczy, co w sumie sprawiło, że chociaż był zły to wyglądał słodko jak szczeniaczek.
-Czy ty wiesz, ile kosztowała ta koszula?! – warknął i szturchnął mnie palcem w pierś. Na jego białej koszuli malowała się pokaźnych rozmiarów ciemna plama od soku.
Wzruszyłam lekko ramionami.
-Przepraszam – mruknęłam.
-Przepraszam nie zwróci mi pieprzonej koszuli! – wydarł się. Zrobił krok na przód i wyciągnął dłonie w moją stronę, jakby chciał złapać mnie za ramiona. Nie zrobił tego jednak, ponieważ spojrzał na coś ponad mną i otworzył szeroko oczy.
Odwróciłam się powoli w tamtą stronę.

Dylan’s POV

Mimowolnie zerknąłem kątem oka na Alice, gdy całowałem… tę dziewczynę jakkolwiek miała na imię. Jedyne co było warte jej uwago to boski tyłek. Gdyby ten tyłek miał imię, to bym je zapamiętał.
-Dlaczego on z nią rozmawia? – burknął Chris. Mój kuzyn oderwał się od swojej partnerki i oderwał mnie od… no od niej.
-Co znowu, do kurwy? – zakląłem.
-Dlaczego Ethan gada z nimi? – sapnął i wyciągnął w stronę kanapy, gdzie siedziała Alice, Ethan i jeszcze jakaś dziewczyna. Rzeczywiście rozmawiali.
-I co ci nie gra?
-Nie chcę, żeby go podrywały.
-To gej, pamiętasz?
-I co z tego? To nie zmienia faktu, że mi się nie podoba, że z nim rozmawiają! O nie, wychodzą!
Rzeczywiście, wychodzili do kuchni. Ethan jak zwykle wtopił się w tłum i szybko zniknął mi z oczu, nieznana mi dziewczyna przepychała się przez tłum, ale Alice lawirowała między ludźmi jakby tańczyła. To był niesamowity widok, szczególnie, gdy ktoś na nią wpadał. Sprawiała wrażenie jakby brała udział w recitalu, a oni mylili kroki.
-Co oni będą tam robić? – burknął Chris. Zgrał się akurat z moją niezadowoloną partnerką, która znudzona ciągnęła mnie za ramię.
-Nudzę się – marudziła.
-No i co ja mogę zrobić?
-Może… poszlibyśmy do ciebie?
-Tayler zajął pokój? – skłamałem niepewnie.
-To gdziekolwiek? – warknęła.
-Idź gdzie chcesz.
Zmierzyła mnie wzrokiem, potem wymierzyła mi policzek – spodziewałem się tego – i odeszła, kołysząc biodrami.
-Zakochałeś się, że odrzuciłeś tę laskę? – spytał Chris. Nie wiedzieć czemu wkurzyłem się. Poczułem jak świerzbią mnie dłonie i miałem czystą chęć w coś walnąć, ale powstrzymałem się.
-A ty? Cały czas gadasz tylko o Ethanie? – syknąłem. Chris spojrzał na mnie zaskoczony, a jego policzki zaczerwieniły się i to nie od alkoholu.
-Serio? Czemu mu nie powiesz?
-Bo nie! Odwal się!
Wzruszyłem ramionami i wróciłem do obserwowania Alice. Wychodziła właśnie z kuchni i stanęła na moment. Patrzyła w przestrzeń i uśmiechała się. Robiła to ot tak, jakby trwała w dziwnym zawieszeniu. Musiałem przyznać przed samym sobą, że wyglądała pięknie z rozmierzwionymi włosami i błyszczącymi piwnymi oczyma.
Nagle została wyrwana z tego zawieszenia przez Kevina. Był ode mnie z roku i nigdy jakoś za nim nie przepadałem. Teraz jednak myślałem, że zmiażdżę mu głowę, gdy zaczął na nią krzyczeć.
Bez zastanowienia przepchnąłem się przez tłum i stanąłem za Alice. Była obecnie jedyną barierą przed zrobieniem czegoś bardzo złego. Kevin musiał to dostrzec, ponieważ cofnął się o krok i spojrzał na mnie z autentycznym przerażeniem. Nie dziwiłem mu się. Po tym, co się stało ostatniego roku każdy wiedział, że nie warto mieć we mnie wroga.
Alice odwróciła się w moją stronę i ku memu zaskoczeniu uśmiechała się. Mógłbym przysiądz, że atmosfera zgęstniała i wszyscy patrzyli na nas, oczekując masakry, czegoś niefajnego, a ona uśmiechała się, jakby to było jej celem. Przywołanie mnie tutaj, żebym ją obronił.
-Masz jakiś problem, Kevin? – warknąłem. Chłopak spojrzał na mnie lekko spłoszony i pokręcił głową.
-Uhm… nie, ja… ja szedłem właśnie po nową koszulę!
-Więc na co czekasz?
-Ja? Nie, na nic… Nie wiedziałem, że ją znasz. – Wycofał się powoli, a potem wyszedł szybko. Niemal wybiegł z akademika.
Alice zacisnęła usta w wąską linię i zaczęła wiercić obcasem w podłodze, jakby próbowała zgnieść nieistniejącego robaka.
-Ja… chyba już pójdę – mruknęła. – Muszę wziąć leki.
-Odprowadzę cię – zaproponowałem.
-Nie trzeba. Baw się tutaj dobrze. – Wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek, a potem odeszła i nawet nie obróciła się w moją stronę.

Alice’s POV

Uwielbiałam horrory. Były chyba moją jedyną miłością. Nigdy nie darzyłam sympatią głównych bohaterów tylko morderców – może to dlatego było ze mną coś nie tak? Tak czy inaczej przez tę miłość pokochałam również American Horror Story. To ten serial oglądałam, gdy wróciłam do domu z imprezy. Chciałam wyrzucić z głowy obraz przerażenia Kevina i wściekłość, która malowała się na twarz Dylana, a od dawna wiadomo, że Tate pomoże na smutki… Chyba, że ogląda się ostatni odcinek i padają najgorsze z najgorszych słów.
- Go away, Tate!
- Nooo!
- Go away!
- Noo! I love you!
- Go away!
-Nie! – zawołałam, licząc, że może tym razem będzie inaczej. – Odwołaj to słyszysz? Odwołaj! Tate, wracaj!
Nienawidziłam tego odcinka. Nie tak on powinien się skończyć. Nie i kropka.
Ktoś zapukał do drzwi, więc odłożyłam laptop na poduszkę, wygrzebałam się spod kołdry i mimowolnie zerknęła na moją rozciągnięta piżamę. Nie wyglądałam za fajnie, więc miałam nadzieję, że za drzwiami nie stał mój przyszły mąż, a na przykład Jade lub Dylan. Ktoś komu nie wstydziłabym się pokazać w najdurniejszym z moich strojów.
Otworzyłam drzwi. Przede mną stał Dylan. Miał zaczerwienione policzki i czuć było od niego alkoholem na kilometr, ale stał pewnie na nogach. Przez dobre pół minuty – najdłuższe w moim życiu swoją srogą – stał tam i patrzył na mnie. Już miałam go zapytać, czy coś się stało, gdy zrobił krok na przód i pocałował mnie.
Ostatni raz całowałam się jakieś dwa lata wcześniej i nie były to pocałunki najwyższej klasy. Chociaż David uważany był za bożka seksu, to u niego polegało to na przyciskaniu ust do warg partnerki – żadnej wielkiej filozofii. Ale Dylan nie był Davidem. Objął mnie w tali i przycisnął do ściany. Miażdżył mi usta swoim pocałunkiem, co sprawiło, że zakręciło mi się w głowie… A potem się odsunął. Ot tak, po prostu. Na jego twarzy zaigrał lekki uśmieszek.
-Okej, teraz mogę wracać.
-Że co? – syknęłam. – Masz mi wyjaśnić, co się tutaj stało! – zażądałam. Próbowałam uspokoić oddech, ale płuca pragnęły tlenu.
-Co mam ci wyjaśniać? Pocałowałem cię.
-Wiem, ale dlaczego?
-Bo cię pragnę, a tylko na tyle mógłbym sobie pozwolić z taką dziewczyną jak ty.
-Jaką? – spytałam. Głos mi się odrobinę załamał.
-Nudną. Bez życia, z którą ludzie zadają się z litości. Myślicie, że jesteście nie do zdobycia i takie się robicie, ale ten pocałunek jest mój.
Poczułam łzy w oczach. Nie potrzebowałam żadnej litości. Nie czułam też smutku. Byłam zła.
Nim się zorientowałam uderzyłam Dylana z całej siły w twarz. Nie wiem, gdzie trafiłam, ale ulżyło mi.

-Wynoś się! – niemal krzyknęłam. Nie wydawał się zaskoczony. Spojrzał tylko na mnie i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i wtedy nadszedł smutek. Objawił się w postaci łez, które długo jeszcze płynęły.